Książki są przypisami do naszej rzeczywistości. Stanowią lapidarne streszczenie wszystkiego, co ma dla nas wartość intelektualną. Literatura tym różni się od muzyki, filmu, malarstwa, a zwłaszcza multimediów, że sami musimy tworzyć w głowie realny świat bohaterów, zdarzeń, szczegółów.
Nawet jeżeli te elementy są opisane z aptekarską dokładnością, to i tak własnoręcznie dokonujemy ich myślowej transformacji. Najczęściej budujemy je z własnych wspomnień, obrazów wyciągniętych z głowy. Ale zmuszeni jesteśmy do ukształtowania czegoś nowego, nieokreślonego, niespodziewanego. Nasz umysł zaczyna improwizować! Czytamy, ale kombinujemy, wymyślamy, fotografujemy oczami. Niby wszystko jest napisane, ale to my wiemy najlepiej! Czarny skórzany płaszcz nie jest taki całkiem czarny, trochę się błyszczy. Stylowy gramofon art déco powinien być ze szkła. Wyłącznie! Oczy kobiety, która zaczyna się zakochiwać, to oczy mojej dziewczyny, żony, a może matki. Narodziny nie cieszą wszystkich. Śmierć nie smuci każdego.
Przecież wszyscy czytamy o tym samym, współdzielimy tych samych bohaterów, wydarzenia, kolory, słowa. Ale każdy czyta tak naprawdę trochę inną wersję książki. Bardziej naszą, okiełznaną własnymi zmysłami, granicami jedynej słusznej wyobraźni. A na koniec wyciągamy swoje wnioski, kłócimy się z innymi o to, co najważniejsze, kluczowe, przełomowe w danym tekście. I to jest ogromnie fascynujące, ale jednocześnie najbardziej wymagające w literaturze. Indywidualna percepcja…
Inne dziedziny sztuki nie oczekują od nas aż tak wielkiego poświęcenia, sporego wysiłku intelektualnego, żeby je objąć zmysłami. Muzyka, moja największa miłość, która wspaniale osadza cezury życia na konkretnych utworach, to głównie gra na emocjach, wrażeniach, czuciu i wierze. Może być odtwarzana i słuchana bez potrzeby rozumienia zapisu nutowego, bez analizy wartości rytmicznych nut, oznaczania poszczególnych dźwięków na pięciolinii. Bez wiedzy o graficznej postaci klucza basowego, pauzy ćwierćnutowej czy trójdźwięku. Mało tego. Muzykiem, nawet wybitnym, może być człowiek, który o teorii muzyki nie wie prawie nic. Historia zna takie przypadki. Choćby Jimi Hendrix, który uczestnicząc w sesji z Milesem Davisem, niewiele rozumiał z partytur przed sobą. Swoją drogą ogromna wiekopomna szkoda, że to spotkanie nie przetrwało w postaci albumu muzycznego…
Do subiektywnej oceny obrazu czy zdjęcia nie jest wymagana drobiazgowa wiedza z obszaru historii sztuki. Wystarczy, że coś nam się podoba albo nie. Patrzymy i już wiemy. Nic nie widzimy, to nie wnikamy, nie analizujemy. Nawet najbardziej awangardowi twórcy, oceniając skrajnie abstrakcyjne dzieła swoich kolegów, są trochę bezsilni bez kontekstu. Zwłaszcza kiedy nie widzą na obrazie podpisu, opisu, daty.
Iwo, jeden z bohaterów BUfffO, mówi:
„Literatura wymaga od nas bezwzględnej znajomości kodu, pełnej wiedzy o dźwiękowej i graficznej postaci liter i cyfr. Ich kształtów i wymowy uczymy się od pierwszych lat życia, z czasem zrastamy się z nimi. Mówienie, a następnie czytanie i pisanie, to umiejętności i czynności kształtowane oraz praktykowane przez dziesięciolecia. Minie wiele tysięcy godzin obcowania z mową, dźwiękiem, zapisem graficznym liter, słów, zdań, zanim dziecko przeczyta pierwszą stronę tekstu. I kolejne hektolitry czasu, zanim napisze własnoręcznie pierwszą stronę tekstu. To umysłowa sztuka porównywalna chyba tylko z układaniem trudnej do ogarnięcia wzrokiem mozaiki z bardzo malutkich kamyczków. Mimo ogromnego wysiłku szanujemy i kultywujemy tę sztukę niezależnie od płci, poglądów, szerokości i długości geograficznej. Jeżeli ktoś jednak nie zna kodu, to literatura nie będzie dla niego istniała. Ale to dopiero pierwszy warunek rozumienia literatury! Odczytywania intencji wyrażonych wprost. W całym procesie twórczym i odbiorczym nie jest ważne to, o czym czytamy, ale to, co z tej historii weźmiemy dla siebie…”
Takie są odwieczne zasady komunikacji literackiej. Czyli w naszym przypadku losy trójki bohaterów literalnie są intensywne, wesołe i czasem zaskakujące. Jednak najcenniejsze jest to, co wyłania się spomiędzy wierszy. Jakby z wnętrza stron, które są gęsto zapisane literami, układającymi się w słowa, a te w zdania, i w końcu w całe konstrukcje myślowe.