Follow Me

Trzy akordy na dwie ręce

VS

Marcin Marcus Ponikowski

 

KSIĄŻKA ZAMIAST KABRIOLETU?

Moją inspiracją nie jest przemijający czas, cele merkantylne, chęć przypodobania, czy ubrania peleryny superbohatera, względnie literackiego moralizatora. Jestem spełnionym człowiekiem. Zwłaszcza mentalnie. Nie zamierzam być polskim Mario Puzo czy nowojorskim Januszem Głowackim…

ZACZNĘ JEDNAK OD KOŃCA. POWIEŚĆ WIEŃCZY AUTORSKA INTERPRETACJA…

Na przełomie wieków studiowałem dziennikarstwo. W zasadzie filologię polską ze specjalnością dziennikarską. Musiałem czytać masę książek. Tragedie antyczne, eposy rycerskie, bajki oświeceniowe, romantyczne powieści poetyckie i pozytywistyczne cegły. Znowu?! Utyskiwałem na to, podobnie jak inni z roku. W końcu miałem prowadzić audycje w Radiostacji, pisać do „Tylko Rocka”! Na pewno nie być „panią od Polaka”…
Z czasem nauczyłem się czytać literaturę z pasją, głębszą refleksją, czasami zachwytem. W szkole średniej jest to niemożliwe, bo robisz multum ciekawszych rzeczy. Zakochujesz się, eksperymentujesz z muzyką, czasem substancjami… I twoje obcowanie z Cervantesem, Diderotem, Swiftem czy Malczewskim kończy się na brykach.

MALCZEWSKI TO ZDAJE SIĘ MALOWAŁ JEDNAK?

Jacek na pewno… Ja mówię o Antonim i jego „Marii”, pierwszej na gruncie polskim powieści poetyckiej. Ona de facto powinna otwierać polski romantyzm. A śmierć Norwida kończyć. Bardzo się cieszę, że na wrocławskim rynku nie bryluje żaden mości wieszcz. Jeno siedzi sobie wygodnie hrabia. Jowialny, czasem aż nieprzyzwoicie, rubaszny, do przesady, ale swojski, nasz, prawdziwy. Jak Tuwim, Boy-Żeleński czy Waligórski znacznie później. Reszta czołowych celebrytów polskiego romantyzmu, bezgranicznie zakochana w lordzie Byronie, mogłaby dla mnie nie istnieć…

PO BANDZIE TROCHĘ…
No może z wyjątkiem „Araba” Słowackiego. Świetna rzecz.

TY TAK POWAŻNIE?

A ty nie?

NO…

„Dziady” w Teksasie znają? Albo „Kordiana” w Hongkongu? Może „Wallenroda” chociaż po sąsiedzku w Berlinie?

NIE SĄDZĘ…

No widzisz. Z Reymontem też krucho. A Nobla dostał. Wymień polskiego literata, którego zna obecnie cały świat. Tu, teraz, zaraz.

NO… MÓW!

Głowacki. Tokarczuk. Jowialny realizm i czuły narrator.

RACJA. WRÓĆMY DO LEKTUR, JEDNAK NIEOBOWIĄZKOWYCH.

Najwartościowsze z tamtego okresu pozostaną dla mnie powiastki przygodowe i filozoficzne. Typu „Gargantua i Pantagruel”, „Don Kichot”, „Kubuś Fatalista”. Każda z nich poprzedzona była obszernym wstępem z analizą wybitnych historyków literatury. Kiedy czytasz przed pierwszymi strofami „Makbeta”, że najdonośniej brzmiącym akordem w osobowości głównego bohatera jest ambicja, nie żądza władzy czy uległość Lady Makbet, jak to upraszczają niektórzy, to już wiesz, że przedmówca mądrze prawi i przeczytasz jego interpretację utworu.  

TWOJA INTERPRETACJA JEST EPILOGIEM W ZASADZIE…

Tak, wieńczy treść „BUfffO”. Nie jest obowiązkowa – zaznaczam to o razu na jej wstępie. Jeżeli ktoś ma pytania po dotarciu do ostatniej kropki powieści, to zachęcam do rozwiania wątpliwości. A jeżeli nie, to na tym etapie może zakończyć czytanie utworu.
Bez owijania w pergaminy przeszłości i tablety przyszłości w analizie poruszam ważne kwestie. Bo dobrze wiem, że nie zawsze będę miał sposobność, a zwłaszcza medium, aby się odnieść…

CZYLI?

Chcę uniknąć szumu informacyjnego, konfliktu w rozumieniu najważniejszego przekazu mojej powieści. Głównie z awatarami, które – wykorzystując różne kanały komunikacji – mogą nie do końca rozumieć clue tej wielobarwnej kawalkady postaci, scen, znaczeń, odwołań, hiperbol, alegorii. Choćby w bardzo drażliwym kontekście religijnym…

JEDZIESZ PO KLERZE?

Kler sam to robi od tysiącleci. Ja poprzez postać kardynała Sięciny pokazuję jedynie ogrom zła, jakie może się w tym środowisku nie tylko wykształcić, ale, co gorsza wieść prym. Podobne pokazał problem Wojtek Smarzowski. U niego też taka Trójnia, prawie jak trójca. Religia sama w sobie nie jest zła, choć ja akurat nie potrzebuję myślenia magicznego o rzeczywistości. Momentami jedynie leciuchno zazdroszczę niektórym nieświadomości bycia świadomym człowiekiem.

A PO POLSKU…

Wierzący łatwiej radzą sobie z przemijaniem, ze śmiercią bliskich, i swoją. Bo mocno wierzą w życie wieczne. Jak wiem, że śmierć jest ostateczna. Z drugiej strony wierzącym łatwiej wymyślać totemy niż stawić czoło wszechświatowi. Jesteśmy jak ziarenka piasku w międzygalaktycznym oceanie wypełnionym tym kruszcem. I to nas przeraża, od zawsze. Dlatego łatwiej zrzucić winę na demiurga, a jeszcze lepiej go wielbić…

LUBISZ SIĘCINĘ?   

Sprytnie… Na początku miał być karykaturą wysoko postawionego duchownego. Pamiętam z dzieciństwa takich eleganckich księży. Przyjeżdżali czarnymi autami, obwieszeni złotem, palili Marlboro. W czarnych spodniach, adekwatnych koszulach. Z mikroskopijną koloratką, która znieczulała wszystkich wiernych. Fizjonomicznie porównałbym ich do kreacji De Niro z „Uśpionych”. Mentalnie byliby jednak jego zupełnym przeciwieństwem. Włączając relację z filmowymi chłopcami.
Z czasem, kiedy komórka po komórce konstruowałem Gdziedziesięcinę, kompilowałem jego wady, ułomności, zbrodnie, słowem najcięższe grzechy, to wiedziałem, że nadejdzie pierwszy wieczór, później kolejny. I będę go musiał na potrzeby powieści zrehabilitować. Pokazać Sięcinę, a w zasadzie Iwa, w skrajnie pozytywnym świetle.
Wszyscy wiedzą, że boss mafii na bank jest brutalny. Choć może być też inteligentny, honorowy, a nawet empatyczny. Wzorem bohaterów „Ojca chrzestnego”, „Chłopców z ferajny” czy „Prawa Bronksu”. Policjanci bywają skorumpowani, ale też mało rozgarnięci, często porywczy. To wiemy. Ale klecha jako kulturowy oraz ideologiczny mentor? Bezgranicznie zakochany w literaturze, bardzo w jazzie, a na sam koniec w… I tu muszę postawić kropkę. Tak, staram się go lubić, choć jest zły, bezwzględny, wręcz demoniczny. Staram się zrozumieć, bo jako autor muszę, złożoność jego postaci. Dobrze wiem, dlaczego jest zły. Jednak w żadnym zdaniu powieści nie usprawiedliwiam go. Iwo musi zrobić to sam, żeby czytelnik mu uwierzył.

A ROZGRZESZYSZ GO JAKO CZŁOWIEK?

Nie… ciągnij mnie za język. Ta kwestia jest w „BUfffO”…

KOGO ZATEM NAJBARDZIEJ CENISZ W SWOJEJ POWIEŚCI?

Prowokacyjnie… Jak by nie patrzeć, są to moje dzieci literackie. Kazałbyś Szekspirowi wybierać pomiędzy Otellem a Desdemoną? Spróbujmy… Najbliżej mi mentalnie do Ostrowskiego. Cenię go mimo wszystko jako bossa z zasadami, a zwłaszcza entuzjastę i mentora kina. Podziwiam jego konsekwencję – od początku do nieuchronnego końca. Choć wieczorami fachowcem od mojego jazzu jest Jan, za dnia tępy jak dzida major Rychło. Z czasem ujawnia inne bliskie mi talenty. Sięcina dniami przeraża, ale wieczorami coraz bardziej zaskakuje i intryguje. Kogo cenię najbardziej? Bardzo trudny wybór. Może jednak czwartą postać… Przyczynę totalnej rewolucji…

KTO TO?

Nie powiem ani słowa więcej…

KONCEPCJA BUfffO NIE JEST NOWA?

Sięga 2000 roku. Byłem po dwudziestce. Wiedziałem sporo nie tylko o sobie, ale także o otaczającej mnie rzeczywistości. Głównie o siłach sprawczych, jakie realnie kręcą Ziemią w wymiarze ludzkim, społecznym, gospodarczym, materialnym, no i kulturowym. Miałem świadomość, że globalne potrzeby, konsumpcja, ale także poglądy, no i niestety karma duchowa – te wszystkie elementy są sterowane przez wąskie grono osób. I wówczas wyobraziłem sobie, że w tej globalnej wiosce jest taki współczesny pan, wójt i pleban…

JAK U REJA…

Wyłącznie symbolicznie. Bardzo dbałem, żeby wymiar mojej Trójni był jak najbardziej współczesny. Ale też wiarygodny. Dlatego moi bohaterowie muszą mieć własnych herosów. Rzeczywiste postaci ze świata kultury. Brzmi to jak oksymoron, ale sami karmimy się fikcją! Kochamy filmowych, muzycznych, literackich bohaterów. Żyjemy przecież życiem celebrytów. I to na co dzień. Bo – jak mawiał Charlie Chaplin – rzeczywistość jest taka nudna. Zwłaszcza ta nasza, codzienna, wlokąca się niemiłosiernie…

NUDZIŁEŚ SIĘ?

Intelektualnie okropnie! Zacząłem nawet pisać pamiętnik pod tytułem „Myśli bezrobotne”. Formę analizy przetwarzania informacji, kiedy umysł nie jest zajęty żadną konwencjonalną pracą. Dajmy na to pisaniem wierszówek do „Wieczoru Wrocławia”. Tworzeniem audycji o Niemenie dla Polskiego Radia. Obsługą klientów w kasie na stacji benzynowej. Czyszczeniem dziewiętnastowiecznych sztukaterii. Myciem skarbca banku po powodzi. Pieczeniem pizzy przez 12 godzin dziennie. Przerzucaniem 10 ton węgla latem. Wiosną pieleniem grządek na połowie hektara. Zbieraniem owoców ze 100 drzew i krzaków w każde wakacje… Tak wyglądało od końca moje dzieciństwo, młodość, studia.

 

 

JAK U KONOPNICKIEJ…

Bardziej u nowelistów Henryka i Bolesława. A propos Konopnicka. Wiesz, jakie jeszcze są najbardziej ujarane nazwiska?

DAWAJ!

Günter Grass… Leopold Staff…

DOBRE!

To jeszcze jeden. Siedzi czterech facetów w barze. Podchodzi kelnerka i pyta, co zamawiają. Jeden z nich odpowiada: no dla Andrzeja mleczko, dla Helmuta kolę, a dla Franza kawkę…

NIEŹLE! A CZWARTY CO ZAMÓWIŁ?

„BUfffO”!

WRÓĆMY DO TWOJEJ ŻYCIOWEJ NOWELI

Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłem sobie… podręcznik do pierwszej klasy szkoły średniej. Utylitaryzm dziedziczony z razem biedą. Nie ubóstwem, patologią czy brakiem gotówki. Z biedą kreatywności, oryginalności, nieszablonowości, którą w dzieciństwie wytrząsnęło ze mnie kilku dorosłych, głównie belfrów. A później ja sam – sformatowany przez tryby edukacji. Na szczęście zatrzymałem się na dłuższą chwilę. W zasadzie kilka lat. Popatrzyłem w każdą z możliwych stron i wiedziałem, że jestem inny. Może lepszy, może gorszy, ale na pewno nie ten sam…

PRZEBUDZENIE… WEJŚCIE W NOWĄ ROLĘ?

Jakby… Przeważnie nie wiemy, po co się tu znaleźliśmy. Co jest celem? Gdzie jest początek? Dlaczego taki koniec? Nic nie wiemy… Odpowiedź zastępcza to wejście w rolę. I później w kolejną. To kochamy najbardziej, takie kompresy na duchową i materialną niemoc. Rola załatwi ci wszystko. Jak dobrze w nią wejdziesz, jak się przyłożysz, kiedy zagrasz jak z nut, to może nawet będziesz bogaty. I nieśmiertelny. Ale nie jako człowiek, istota rozumna, ale jak ktoś dobrze wykonujący rolę, stosujący się do konwencji. Zakładający do realizacji życiowej kreacji odpowiednią minę, maskę i mordę!

TRÓJNIA. DLACZEGO NIE TRÓJCA?

Trójca jest semantycznie zaanektowana do apokalipsy. Pierwotnie w powieści pojawiało się określenie Trójnia Przenajświetniejsza… Stanęło na Trójni, bo semantycznie brzmi jak jednia, masywny monolit. W przypadku moich „dziennych” bohaterów taki zalany grubym betonem.
Iwo, Jan i Olo wypełzają z totalnej biedy. Przez dekady wspinają się buciorami po trupach do wymarzonych ról, projekcji pragnień, oczekiwań, ambicji. Niewypracowanych samodzielnie, ale podyktowanych im najpierw przez środowisko, w jakim wzrastali, ze szczególnym naciskiem na belfrów. A później podanych jako antidotum na marazm, niczyizm i dodupizm przez popkulturę. Ironia polega jednak na tym, że przez większość gangsterskiej egzystencji odczytują te sygnały literalnie, wprost, powierzchownie. Nie potrafią czytać między wierszami, podskórnie. Analizują wyłącznie to, co pasuje do ich wizji zemsty za dzieciństwo. I dopiero wstrząs, fizyczne i mentalne trzęsienie ziemi powoduje, że jeden z nich się budzi. Wyciąga z pleców sznurki, jak pacynka. Niczym Neo przewody z rdzenia i kręgosłupa. Czy bohaterowie niedocenionego filmu „Cube”, otwierający kolejne sześciany. I już wszyscy wiedzą, w jakiej roli tkwili. A ludzkość razem z nimi…

OLO. OLGIERD. OSTROWSKI. KOZANOSTROWSKI… CZTERY ROLE NA GŁOWĘ

Groteska BUfffO polega na tym, że miastem, a w domyśle światem, rządzi trzech mafiosów. Dwóch z nich udaje przed wszystkimi, że weszli we wpływowe role duchownego i policjanta. Jednak dopiero z czasem odkrywają, że sami są ofiarami wejścia w role mafiosów, jakimi w rzeczywistości do końca nie są. Kiedy się orientują, to zaczynają dzielić symbolicznie dobę na pół – na czas zła i godziny dobra. W porze zła, czyli za dnia, są skrajnie brutalnymi gangsterami. Bez skrupułów także względem siebie. W porze dobra, czyli wieczorem, uosabiają najwyższe wartości intelektualne. Wówczas ich postawa jest merytorycznie przerysowana, zbyt ambitna, momentami sztuczna. Żeby ten dobowy podział był skuteczny, muszą symbolicznie zmieniać wszystko, nawet imiona. Za dnia zwracają się do siebie pogardliwie, korzystając z określeń, jakimi ochrzciła ich prasa czy mafijni koledzy. I choć przezwiska są językowo kłopotliwe, przydługie, niewygodne w komunikacji, to jednak dobrze oddają nastawienie bohaterów do siebie w porze dnia. Nawet ja – autor, czy, jak mawiają teoretycy literatury, podmiot czynności twórczych – mówię do nich po nazwisku, przez większość treści „BUfffO”. Stanowczo dystansuję się od nich, a nawet nimi gardzę. Robią jednak straszne rzeczy! Na przykład klerykom…

A WIECZOREM…

Mówią do siebie wyłącznie po imieniu. Są skrajnie uprzejmi, grzeczni, przemili. No do rany po postrzale w głowę przyłóż… Bo w głębi duszy wiedzą, że mają dobre intencje. To świat zbrutalizował ich wczesne życie. Zmusił do wejścia w złe, ohydne role, które muszą odegrać jako dojrzali faceci…
A może właśnie nie? Udają tylko dobro wieczorem, żeby coś złego ugrać za dnia? Skoro podczas kolacji pod pozorem kulturalnych rozmów rozmawiają też o interesach… A może tę historię należy odczytywać podskórnie, między wierszami, nieliteralnie…

TREŚĆ CZY FORMA? KREACJA CZY PRZEKAZ?

Dla mnie literatura zawsze miała przede wszystkim wymiar ludzki, humanistyczny, utylitarny, praktyczny. Przeżycie estetyczne jest oczywiście ważne, czasem kluczowe. Najpierw przyjemność, później obowiązek. Ale najważniejszy w każdej formie literackiej – wierszu, eseju, short story, opasłym tomie – jest element zaskoczenia, niespodzianki, na jaką nigdy nie byliśmy przygotowani. I jesteśmy tym tak zszokowani, że od razu chcemy się z kimś podzielić… Typu „Ale kosmos u Orwella! A przecież pisze o świniach…”

I nie chodzi tu tylko o świat, wydarzenia i bohaterów stworzonych przez autora. Czytam literaturę przede wszystkim dla nieludzkich doświadczeń człowieka, jakie ze mną zostaną. Najlepiej na zawsze! Dlatego kocham obiektywne niespodzianki i magiczny realizm. Ludzki wszechświat w „Solaris”. Improwizację w „Grze w klasy”. Prostotę w „Jak zostałem pisarzem”. Skrajną autoironię w „Z głowy”.
W „BUfffO” tych obiektywnych niespodzianek starałem się trochę umieścić. Wymienię choćby liczne role każdego z bohaterów, podział doby na czas zła i dobra, czy po prostu dzienne przygody ociekające humorem sytuacyjnym, językowym, absurdem, groteską i hektolitrami krwi. Jednak największą niespodzianką w tej powieści jest… I tu znowu muszę postawić kropkę.

LITERACCY HEROSI?

Wymyśliłem kiedyś na własny użytek pojęcie „jowialnego realizmu”, a więc nurtu literackiego, do którego zaliczam głównie Tuwima, Głowackiego, Hłaskę, Mrożka, Waligórskiego. A także kilku innych twórców, jakich symbolicznie wymieniłem w swojej mikroinwokacji na pierwszej stronie BUfffO. Najkrócej mówiąc, panowie nie owijają życia w bawełnę. Często ponury obraz ludzkiej kondycji czy gorycz doświadczeń bohaterów równoważą salwami niezwykle inteligentnego humoru. I ta koncepcja była mi bardzo bliska, kiedy konstruowałem pierwsze rozdziały mojej opowieści.

SKĄD TYTUŁ?

Rzekłbym klasyczny. Głównymi bohaterami są mężczyźni tkwiący obiektywnie w bardzo groteskowej, komicznej, nierzadko błazeńskiej pozie. Są pomiędzy tym, jak widzi ich świat, tym, co chcą udawać, tym, co sami nieświadomie udają i tym, jak szamocą się z rolami, jakie udają, pełnią i ostatecznie jakich pragną. Stanisław Tym, którego twórczość niezwykle cenię, byłby ukontentowany mnogością graficznego pojawiania się jego nazwiska w poprzednim zdaniu.
To ewoluuje i stopniowo pozy bohaterów są mniej zabawne, a nawet całkiem poważne. Ale niektórzy tkwią w grotesce, czy raczej bufonadzie, do końca. Buffo to też określenie czegoś komediowego, rubasznego, jowialnego.

W TYTULE JEST CHYBA LITERÓWKA?

Jest symboliczny także graficznie. Otóż „fff” w teorii muzyki, dokładnie w dynamice, oznacza „forte fortissimo”. Czyli dany fragment partytury należy wykonać możliwie najgłośniej. W powieści donośnie ma wybrzmieć prawda o naszym przywiązaniu do kreacji. O pogubieniu w wielu rolach, wykonywanych często z premedytacją, z przyzwyczajenia, czasem zupełnie nieświadomych…
Bardzo głośno w dialogach, sytuacjach czy postawach jest też o naszych emocjach, słabościach, uczuciach, relacjach. A te tworzą przecież obraz, a w zasadzie kreację poszczególnych jednostek.

JAKIŚ CYTAT?

„Mamy piękne wnętrze. Przeważnie. Jesteśmy brzydcy i bezwzględni na zewnątrz. Dlaczego? Gramy role, do jakich zmusza nas życie. Przydzielone z góry lub własnoręcznie wybrane z arsenału ciężkich i niewdzięcznych ról. I bezradnie drepczemy długą i zawiłą drogą. Wyznaczoną przez okoliczności, środowisko, osoby, dzieje, kraj, miasto, ulicę, dom, podwórka i rynsztoki, w jakich się znaleźliśmy. I tylko intymne sytuacje, najczęściej wśród powierników, unaoczniają, kim tak naprawdę jesteśmy. Względnie, kogo znowu udajemy…”

 

Back to top